05 Lut 2015
Tanie opisy produktów. Skąd ta cena?
Opis produktu za 1 zł? Może być i za 30 gr. W sieci pełno jest oferentów, którzy za śmieszne grosze rozbudują naszą bazę produktów.
Nie teoretyzuję, sam wiele lat temu, pierwsze doświadczenie zawodowe zbierałem właśnie dodając opisy produktów w różnych sklepach internetowych. Podkreślę słowo „dodając”, bo o żadnym ich tworzeniu nie może być mowy. Wiem jak to wygląda od strony przyjmującego zlecenie, jakie są stawki, od czego zależą i przede wszystkim… jak wygląda taka praca od podszewki.
O czym się nie mówi.
Cena tanich opisów produktów z czegoś musi wynikać. W wielu przypadkach, zleceniodawca nie bawi się w żadne umowy, tylko co najwyżej robi wstępną selekcję i szczęśliwemu wybrańcowi może (bo to też nie jest regułą) przekazać jakąś zaliczkę. „Dodawaczami” są najczęściej uczniowie czy studenci albo już bardziej doświadczenie freelancerzy, którzy uczynili z tego zajęcia w miarę stałe źródło dochodu.
Konkurencja „dodawaczy” jest tak duża, że po pierwsze stawki są żenująco niskie (czarny rynek robi swoje), po drugie jest to rynek zleceniodawców, którzy pierwsze pieniądze są dopiero w stanie wpłacić już po realizacji. „Dodawacze” wpisują to niejako w ryzyko, wiedząc że żądając wcześniej zaliczki mogą osłabić swoją pozycję „przetargową”. Z drugiej strony, przy większych zamówieniach, potrafią łączyć swoje siły, tak aby duże zlecenie nie przepadło w całości.
Niska cena za opis produktu nie wynika tylko i wyłącznie z ogromnej liczby chętnych, którzy są gotowi je dla nas przygotować za niemalże symboliczną kwotę. Wystarczy przyjrzeć się bliżej procesowi ich powstawania. Uwierzcie mi, że jeżeli Pan Zenek dostanie za „napisanie” opisu produktu 1,6 zł za ileś tam znaków to skupi się przede wszystkim na jego długości. Po drugie, skoro ma płacone: a) tak kiepskie pieniądze, b) liczone per liczba znaków, c) i tak często tego nikt dokładnie nie sprawdzi, to szybko dojdzie do wniosku, że nie ma co się starać tylko ważne jest żeby „jakoś” to wyglądało.
Efekty widoczne są w wielu sklepach internetowych, wystarczy szukać dłużej jakiegoś popularnego produktu. Teksty żywcem skopiowane ze strony producenta, ściągnięte zdjęcia z wyciętymi znakami wodnymi, miks tego co się znalazło w konkurencyjnych sklepach. Wyższą formą jest tłumaczenie ze sklepów zagranicznych, korzystając rzecz jasna z translatora Google’a (z poprawkami na szczęście).
W końcu chodzi o wypełnienie przestrzeni znakami no i żeby „jakoś” to nam opisywało produkt. Zawsze możemy od myślników dopisywać kolejne cechy produktu albo wrzucać pełna specyfikację produktu, oczywiście na zasadzie „kopiuj wklej”. Pomysłów na wypełniacze jest całe mnóstwo.
Właściciele sklepów cieszą się, że mają takie duże bazy opisów produktów, a „dodawcze” mogą pochwalić się w swoim portfolio kolejnymi kategoriami produktów, które już „opisywali” i się na nich rzecz jasna znają. Rozliczani są głównie za liczbę dodanych produktów, długość opisów czy z tego, czy są wypełnione wszystkie potrzebne pola w systemie takie jak nazwa produktu, cena, tekst, zdjęcie główne itp.
Jakaś jakość.
Nie będę się rozpisywał o wpływie takich tanich opisów na SEO sklepu czy też przypominał o konsekwencjach prawnych, wszak takie opisy mają często wątpliwe pochodzenie. Chciałbym się skupić na ocenie takich opisów ze strony klienta. No bo są to często opisy pisane na akord, bez większego zastanowienia, byle były. Osoby, które je dodawały dzisiaj „opisują” specjalistyczne części samochodowe, a wczoraj pracowały jeszcze przy lampach ogrodowych. Wsio ryba, opis to opis.
Zmierzam do tego, że takie opisy nijak mają się do tych tworzonych przez profesjonalistów. Słowo „tworzenie” jest tutaj kluczowe bo zakłada jednak jakiś dłuższy proces twórczy i koncepcyjny. Tutaj nie płaci się za szybkie „kopiuj wklej”, tylko tak de facto każdy pojedynczy opis, który jest sam w sobie „utworem”. Przy poważniejszych zleceniach mowa jest także o projektowaniu opisów produktów, a więc pracach mocno związanych z usability i badaniami użytkowników. Po co? Po pierwsze aby szablon strony produktowej był atrakcyjny wizualnie, po drugie żeby dostarczyć takie opisy produktów, które chcą czytać Twoi klienci.
Oczywiście wiąże się to ze znacznie wyższymi kosztami. Tyle tylko, że w tym przypadku nie kupujesz nędznej atrapy opisu produktu, a inwestujesz w rozwój swojego e-biznesu. Analogicznie do prowadzenia strony na Facebooku, możesz organicznie pracować na zwiększeniem liczby „followersów” wspomagając się kampaniami, albo iść na skróty i hurtem kupić setki „fanów” za śmieszne grosze na Allegro…
„Dodawcze” kontra „Twórcy”.
Opis produktu, jak często powtarzam, jest kluczowym elementem, który decyduje o tym, czy klient dokona zakupu czy też przejdzie do konkurencji. Aż dziw bierze, jak polski e-commerce wciąż po macoszemu traktuje kwestię projektowania stron produktowych skupiając się bardziej na narzędziach, które mają „dowieźć” klientów. Ba, atrakcyjny content produktowy traktowany jest w kategoriach zbędnego kosztu, a nie opłacalnej inwestycji czy też szansy na wybycie się wśród konkurencji.
Z pewnym zdziwieniem obserwuję, jak sklepy internetowe coraz śmielej zaczynają stosować profesjonalny content marketing, zapominając przy tym o jakości swoich opisów produktów. Zresztą prawdę mówiąc wciąż mało jest ambitnych i odważnych podejść w kwestii pisania o produktach. O ile duży e-commerce może być tutaj jeszcze zachowawczy, o tyle mniejsze e-biznesy mogłyby sobie pozwolić na większą fantazję (o tym zresztą warto pamiętać już na etapie projektowania sklepu).
Dzisiaj rządzą „dodawcze”, ale gwarantuję Wam, że za kilka lat prawdziwi specjaliści od opisywania produktów będą na wagę złota. Technologia w e-commerce idzie do przodu, tylko to nie dostęp do niej będzie problemem, a właśnie dobór właściwych rozwiązań i… kreatywność. Tego nie zagwarantuje Wam żaden „dodawacz” i opis za 1 zł…
Zobacz także:
-
Paweł
-
pawelcyzman
-
-
Kasia Kapusta
-
pawelcyzman
-
-
harleyka
-
Aleksandra Żyłkowska